Obyczaje kulinarne. Zupa cytrynowa, zwana angielską
Angielska kuchnia, wiadomo, paskudna jest. Mierzi mnie nade wszystko ta ich osobliwa predylekcja ku dodawaniu do mięs, pieczonych czy duszonych- sosów z mięty, co skutecznie zabija smak głównej potrawy.
Jakież było moje zdumienie, gdy w Głubczycach na Opolszczyźnie, gdzie zamieszkuje wiele rodzin przesiedleńców zza Buga poczęstowano mnie zupą cytrynową, a gospodarze mówili, że to „angielka”. Zupa angielska.
Nie wiem, dalibóg, skąd im się to wzięło, bo przecież o obecności mięty na talerzu ani słowa. Przekonywano mnie za to, że jest ona najlepszym południowym posiłkiem w postny poniedziałek. No to spróbujmy, bo rzecz ciekawa, ale i mało skomplikowana.
Dwie marchwie, tyleż cebul i jedna pietruszka i por – to wszystko czego potrzebować będziemy dla uzyskania „smaku” tej zupy. Dodamy do wywaru kilka ziaren pieprzu i owoców jałowca.
Teraz pora na „perłowe krupy”, czyli kaszę perłową, którą wymieszamy z masłem, najlepiej tym klarowanym. Dodajemy wtedy ów smak jarzynowy, zagotowujemy. Nim podamy na stół zaprawiamy szklanką śmietany, znowu podgotowujemy i wlewamy do wazy, gdzie już na tę zupę czekają pokrajane w talarki cytryny.
Na własną odpowiedzialność udoskonaliłem ten pochodzący z Kresów przepis, który zabużanie przywieźli do nowej ojczyzny. Kiedy zupa lekko się gotuje na małym ogniu, dodaję dwa żółtka, co powoduje całkowicie sympatyczny smak, powiedziałbym że lekko rozleniwiony, cokolwiek by to nie miało znaczyć. No i lubczyk, garść lubczyku, podkreślając zapach i smak zupy cytrynowej, zwanej nie wiadomo po co angielską.
Co ja będę dużo mówił: pytałem znajomych Anglików czy znają ten przysmak. Wszyscy jak jeden mąż i niejedna żona zaprzeczyli.
Doszedłem do wniosku, że to to samo co nieznany Japończykom śledź po japońsku albo Żydom karp po żydowsku…
Zygmunt Szych